28.02.2014

Chlebki Naan









Ostatnio coraz częściej mam ochotę na indyjskie jedzenie, a raczej te, inspirowane indyjską kuchnią. W Indiach mnie jeszcze nie było (ale na pewno będę:), więc nie mam porównania z oryginałem, nie wiem jak powinno smakować "prawdziwe" indyjskie jedzenie. Nie mniej jednak, smak trawy cytrynowej, garamm masala i mleczka kokosowego powodują, że apetyt rośnie i to bardzo :) Niebawem podzielę się z Wami moją interpretacją kurczaka po indyjsku, ale zanim to zrobię, dzielę się z Wami chlebkiem naan. Pewnie z oryginałem niewiele ma wspólnego, za to jest bardzo łatwy w przygotowaniu, idealnie komponuje się nie tylko z daniami  indyjskimi, ale także z sosami, pastami. Idealny jako dodatek do dania głównego i do przekąsek.



Przepis znalazłam na tej stronie

Składniki (na 8 szt):

  • 2 szklanki mąki
  • 1 łyżeczka soli
  • 2 łyżeczki proszku do pieczenia
  • 1/2 szklanki jogurtu (temp. pokojowa)
  • 1/2 szklanki mleka (temp. pokojowa)

Wykonanie:

  1. Mąkę, sól, proszek do pieczenia mieszam w misce, łączę z mlekiem i jogurtem i dokładnie mieszam łyżką, a następnie zagniatam gładkie ciasto. Jeśli się klei, to podsypuję odrobiną mąki, ale nie przesadzam z ilością, żeby ciasto nie było zbyt twarde. 
  2. Ciasto przykrywam ścierką i odstawiam na 1 godzinę.
  3. Dzielę na 8 części i każą wałkuję na cienkie placki, oczywiście podsypując mąką.
  4. Smażę na rozgrzanej nieprzywierającej  patelni bez tłuszczu, z każdej strony po kilka minut, aż urosną piękne bąble i chlebek będzie rumiany
  5. Po każdym placku zmiatam za pomocą pędzla nadmiar mąki z patelni, dzięki temu nie czuć w całym domu zapachu spalonej mąki.
  6. Najlepsze na ciepło, ale zimne też dają radę :)



23.02.2014

Czekoladowe babeczki



Zanim zacznę objadać się pączkami, faworkami i innymi tłustoczwartkowymi dobrociami, upiekłam czekoladowe babeczki. Urocze i smaczne - to chyba 2 najważniejsze warunki, by stwierdzić, że babeczki warto upiec raz jeszcze :) Ja na pewno skuszę się jeszcze nie raz, bo przygotowanie trwa chwilę, ale możliwości zdobienia są nieograniczone. Dziś proponuję Wam wersję turkusową.

Częstujcie się <3
Korzystałam z tego przepisu i nieco go zmodyfikowałam

Składniki na babeczki (na 10 szt.):

  • 110 g masła
  • 50 g cukru
  • 50 g pokrojonej na kawałki czekolady lub batoników czekoladowych
  • 2 jajka
  • 150 g mąki
  • 1 łyżeczka proszku do pieczenia
  • 55 ml mleka
  • 55 ml jogurtu naturalnego
wszystkie składniki powinny być w temperaturze pokojowej

Wykonanie:

  1. Piekarnik nagrzewam do 190 stopni.
  2. Do miski przesiewam mąkę, kakao i proszek do pieczenia.
  3. W drugiej misce ucieram masło z cukrem na puszystą masę. Dodaję po jednym jajku, po każdym miksuję do całkowitego połączenia składników.
  4. Do masy maślanej dodaję suche składniki, mleko zmieszane z jogurtem. Mieszam szpatułką do połączenia składników.
  5. Masę wykładam do foremek wyłożonych papilotkami, wygładzam powierzchnię mokrą szpatułką (dzięki temu masa nie klei się do szpatułki)
  6. Piekę ok. 20 min. do suchego patyczka. Studzę na kratce.
  7. Teraz już tylko dekorowanie. Mi najwygodniej dekoruje się za pomocą rękawa cukierniczego. Tym razem posypałam babeczki pastelowymi perełkami.

Składniki na krem:

  • opakowanie serka mascarpone (250 g)
  • ok.150-180 ml kremówki
  • 1-2 łyżki cukru pudru
  • niebieski barwnik spożywczy

Wykonanie:

  1. W misie ucieram serek mascarpone z cukrem. 
  2. Następnie dolewam kremówkę i ubijam ok. 5-7 min., aż masa będzie odpowiednio gęsta, czyli będzie zachowywała nadany kształt.
  3. Dodaję barwnik i delikatnie łączę za pomocą szpatułki, do uzyskania jednolitego koloru.
  4. Przekładam do rękawa cukierniczego. Krem jest odpowiednio gęsty, więc możecie nakładać go na babeczki od razu. Gotowe przechowywać w lodówce.






22.02.2014

Kanapka Mistrza!



Nie jestem fanką śmieciowego jedzenia, w scenariusz moich nocnych wędrówek po mieście nie ma stałego punktu zwanego kebab (choć ostatnio się zdarzyło - żałuję, żałuję, żałuje - przez cały następny dzień sama czułam się jak kebab). Uświadomiłam sobie, że te nocne wyprawy "na kebaba" to już jakiś klasyk. Liczba osób w tych wszystkich lokalach przeraża, a fakt, że znalazłam się wśród nich przeraża mnie jeszcze bardziej! Chciałyśmy być zabawne i fajne, ale okazało się, że nasze niewyszukane żarty nocnego imprezowicza nie trafiają w poczucie humoru obsługi (cóż, jakoś mnie to szczególnie nie dziwi :), pani za ladą skarciła nas głośnym "Bez głupich żartów", pomysł moich towarzyszek, zakupu awokado w kebabie, oczywiście dla mnie, też nie wypalił. Cóż... Jak widać, nie są to miejsca ani fajne, ani smaczne.
Nie oznacza to oczywiście, że nie mam od czasu do czasu ochoty na "coś niezdrowego". Czasem mam i od tygodnia zajadam się, zdecydowanie zbyt często takim oto fast foodem. Dla mnie bajka, idąc za nazewnictwem fast food - nazwałam ją Kanapką Mistrza :) Zdrowa, bez dziwnych dodatków, wcale nie musi iść w biodra. Najlepsza opcja na zagospodarowanie kurczaka, którego upiekłam w nadmiarze. Aha i jeszcze coś, jeśli chcecie uszczęśliwić swojego faceta, a na myśl o kolejnej pizzy z osiedlowej pizzerii robi Wam się słabo - zróbcie tę kanapkę.




Składniki (na dużą kanapkę):

  • ulubiona bułka lub 2 kromki chleba
  • 2 plastry pomidora
  • kilka plastrów świeżego ogórka
  • ulubiona sałata 
  • krążek cebuli
  • kawałek upieczonego kurczaka (najlepiej z wczorajszego obiadu :)
  • 1 łyżeczka musztardy sarepskiej
  • 1 łyżka ketchupu
  • świeżo mielony pieprz

Wykonanie:

  1. Chleb lub rozkrojoną bułkę wstawiam do rozgrzanego piekarnika (podpiekanie na suchej patelni też się sprawdza.
  2. Kurczaka szarpię na kawałki i wkładam razem z bułką do piekarnika lub podsmażam na patelni.
  3. Ketchup i musztardę łączę w małej miseczce.
  4. Podpieczone pieczywo smaruję musztardą z ketchupem. Na jednej części układam w dowolnej kolejności sałatę, pomidora, ogórka, ciepłego kurczaka i cebulę. Posypuję świeżo mielonym pieprzem. Przykrywa drugą kromką lub wierzchem bułki. Wszystko trwa chwilę i tyle powinno, żeby kanapka była ciepła. taka jest najlepsza.
Proste i przepyszne! Zróbcie sobie :)




16.02.2014

Zjedzmy coś! Ale gdzie? - Pobite Gary!



U Was też zawsze zapada cisza po tym pytaniu? Za każdym razem, gdy wybieramy się gdzieś na obiad/kolację, czy to we dwoje, czy ze znajomymi, pada sakramentalne pytanie - "Ale gdzie?" Owszem, mieszkamy w miejscu, gdzie restauracji nie brakuje. Kuchnia włoska, polska, francuska, chorwacka, azjatycka itd. Do wyboru do koloru! I co z tego?! Większość knajp zamyka się szybciej niż została otwarta, nie zawsze zdążymy sprawdzić jak tam karmią. Są jednak na mapie Trójmiasta takie miejsca, które przeżyły wiele konkurencyjnych lokali. I to chyba najlepsza recenzja, a przynajmniej powód, by sprawdzić, jak tam karmią. Nie oznacza to jednak, że opieramy się pokusie i nie zaglądamy do nowych kulinarnych miejsc. Zaglądamy, a jakże!
Zapraszam Was na nowy cykl na Just Cook "Zjedzmy coś! Ale gdzie?" - pokażę Wam miejsca, gdzie byłam, jadłam, piłam i wyszłam zadowolona. Zabiorę Was tam, gdzie warto zabrać znajomych, gdy przyjadą z wizytą nad morze (a zawsze ktoś chce nas odwiedzić w okolicach wakacji ;). Chcę stworzyć mapę miejsc, gdzie można iść w ciemno. Gdy jestem głodna, nie mam ochoty na odkrywanie nowych lokali, nie mam ochoty na kulinarny zawód. Chcę iść tam, gdzie jestem pewna, że mnie dobrze nakarmią.  Będą to miejsca, z których wychodzę z pełnym brzuchem i uśmiechem na twarzy. Rzecz jasna, subiektywnie :)

Nie wiem, czy ktoś z Was miał przyjemność mieszkać/spacerować po gdańskiej Żabiance? No cóż, nie oszukujmy się - nie jest to najpiękniejsza dzielnica Gdańska. Nie wyróżnia się niczym szczególnym. Jak wszędzie, spotkacie kilku żuli dzielnie pilnujących sklepu, a w chłodniejsze dni skrytych w blokowych klatkach. Panowie często rugają siebie na wzajem "nie przeklinaj przy pięknej pani". Znajdziecie też przyjemne place zabaw, obok mini siłownie na świeżym powietrzu, stację skm z kilkoma straganami, duże bloki, których cudem architektury na pewno nikt by nie nazwał. Fakt, jest coś szczególnego w Żabiance - jest stąd całkiem blisko nad morze, 15-20 min. spaceru i jestem na plaży - taki mały żabiankowy "haj lajf".
Jest jeszcze coś - brak lokali gastronomicznych. Oczywiście wykluczając budki z czymś, czego jedzeniem nazywać się nie powinno, pizzerie, które nazwę zmieniają dość często. Za często, by tam zaglądać. Powiedzmy sobie szczerze - gastronomiczna posucha.
No i jest! Pojawił się na mapie Żabianki nowy lokal, bynajmniej nie buda z wszechobecnym kebabem i nie pizzeria, jakich wszędzie na pęczki. Pobite Gary - bistro z prawdziwego zdarzenia :) Lokal urządzony w modnym ostatnio klimacie - drewniane krzesła, czarna ściana do "gryzdania" kredą, skrzynki przypominające te, po owocach (moja miłość - skrzynki oczywiście, choć owoce również). Generalnie - estetycznie i przytulnie.



Karmią tam zacnie! Próbowałam zaledwie kilku pozycji z ich menu, ale mam śmiałość twierdzić, że większość dań jest pyszna. Jak powszechnie wiadomo, jemy również oczami, a w Pobitych Garach oczy nie pozostaną głodne. Bardzo ładnie, "modnie" podane dania, a jednocześnie bez tego zadęcia znanego z drogich restauracji.


Koniecznie muszę zwrócić Waszą uwagę na kawę. Ośmielam się stwierdzić, że parzą tam najlepszą kawę na Żabiance! Ok, nie byłabym sobą, gdybym się nie przyczepiła. Pracuje tam taka przesympatyczna Pani, która zaparzyła mi przepyszną kawę. Pełna zapału wróciłam następnego dnia i trochę się zawiodłam, bo kawa nie była już tak wyśmienita, a cappuccino dostałyśmy w innej filiżance niż poprzednio. Niemniej jednak owa kawa, zarówno za drugim, jak i trzecim razem była bardzo dobra, może nie wyśmienita, ale naprawdę bardzo dobra.
Skoro już się czepiam, to niestety jest jedna rzecz, która w Pobitych.... jest wyjątkowo uciążliwa - wentylacja, a raczej jej brak. Długo po wizycie czuliśmy na sobie zapachy z kuchni. Mam nadzieję, że niebawem to się poprawi.






Pobite Gary nie byłyby tak smaczne i fajne, gdyby nie ludzie, którzy tam pracują. Sympatyczna, wyluzowana obsługa, to dla nas kwestia równie istotna, co smak dań. A w tym lokalu obsługa jest na 5+. Kelnerka, która z życzliwością i uśmiechem (mam śmiałość twierdzić, że szczerym i niewymuszonym) proponuje pyszności z menu i dba o Ciebie tak, że czujesz się gościem, a nie klientem, to największy skarb restauracji. I takie skarby mają w Pobitych...
Więc jeśli chcesz zjeść coś dobrego i bez kostki rosołowej, albo masz ochotę na dobrze zaparzoną kawę z pycha ciastkiem czekoladowym na gorąco, w miejscu, gdzie panuje swobodna i koleżeńska atmosfera ( nie mylić z olewaniem gości), to z czystym sumieniem polecam Ci to niewielkie bistro na gdańskiej Żabiance. "Będzie Pan zadowolony"

Burger z domowymi frytkami pierwsza klasa!


Gdzie? ul. Bitwy Oliwskiej 34 Gdańsk
fanpage Pobite Gary


Koniecznie dajcie znać, czy Wam też smakowało!

* Zostałam pouczona, że Pobite Gary znajdują się w Oliwie, a nie na Żabiance. Cóż, kwestia granicy dzielnic zawsze budzi emocje w towarzystwie. Pozwólcie, że nawet jeśli administracyjnie Pobite Gary "należą" do Oliwy, to przywłaszczę je do "mojej Żabianki". Jakoś tak mi lepiej, jak sobie pomyślę, że takie fajne miejsce mamy na naszej dzielni :)

15.02.2014

Weekendowe Śniadania - Jabłka smażone w cieście





Relacja z dziadkami jest jedną z ważniejszych w życiu człowieka. Wiem, brzmi dość patetycznie i być może nie pasuje do lekkiej formuły kulinarnego pamiętnika, jakim jest dla mnie ten blog. Jednak pamiętnik z definicji jest czymś osobistym, intymnym ( choć to chyba głupie twierdzić, że internet jest dobrym miejscem do intymnych zwierzeń?), więc piszę to, co myślę. Piszę o tym, co dla mnie ważne, co mnie wkurza i o tym, co sprawia mi radość. Wzruszenie, wbrew pozorom,   nie jest mi obce, więc czasem piszę o tym, co mnie wzrusza.
A wzruszają mnie ogromnie relacje wnuków z dziadkami. Kiedy patrzę na moich rodziców, świeżo upieczonych dziadków, jak bardzo się zmienili pod wpływem tego Słodkiego Szkraba, to zastanawiam się, jak to możliwe? To, że kobieta wariuje, to powiedzmy normalne, hormony i te sprawy. To, że facetowi zmieniają się priorytety, to też całkiem zrozumiałe, w końcu staje się głową rodziny, a już na pewno jest odpowiedzialny za drugiego człowieka. Ale dziadkowie? Z biologii byłam słaba (wysiłek mojej siostry, jaki wkładała w mą biologiczną edukację przynosił jedynie  krótkotrwałe efekty), ale nie przypominam sobie, żeby u dziadków występowała jakaś burza hormonalna związana z pojawieniem się wnuczka/wnuczki?! A jednak! Być może w relacjach z innymi ludźmi są tacy sami, ale dla tego jednego małego człowieka są (jak mówi znana Ewa Ch.) lepszą wersją siebie. I to jest cudowne. Cudownie jest patrzeć, jak poświęcają całą swoją energię i wolny czas na zabawę i opiekę nad wnukiem. To najcudowniejsze, co dziadkowie mogą dać wnukom – swój czas, zainteresowanie i opiekę.
Dlaczego dziś o dziadkach?  Kiedy byłam małą i pulchną dziewczynką uwielbiałam piec z moim Dziadkiem placki z jabłkami. Dziś nie potrafię odtworzyć tego smaku, ale ilekroć mam ochotę na placki, zawsze przypominam sobie rytuał przygotowania tych u Dziadka. Zawsze ubijał pianę z białek za pomocą widelca (jak już trochę podrosłam, to była moja działka) i nakładał ją  na lekko podsmażone placki. Nie pamiętam dokładnie jak to robił, że były takie pyszne, ale pamiętam, że mogłam ich zjeść naprawdę dużo.  Kwestia nazwy też jest sporna. W moim rodzinnym domu na placki z jabłkami zawsze mówiło się  po prostu „placki z jabłkami”, a racuchami nazywaliśmy placki ziemniaczane.  Kiedy wyjechałam do Trójmiasta twardo broniłam tego nazewnictwa, ale w końcu skapitulowałam. Okazuje się, że niezależnie od kultury regionu,  placki z jabłkami to racuchy, a placki ziemniaczane, to po prostu placki ziemniaczane. Ludzie z Kaszub, z Mazur i z Kociewia, nawet ci z Mazowsza, jak ja, potwierdzają tę wersję. Cóż, nazwa nie jest najważniejsza. Najważniejsze jest wspomnienie i smak, który kojarzy mi się z dzieciństwem i bezgraniczną miłością i troskliwością dziadków.
Czasem porywam się na dziadkowe placki z pianą, ale nigdy jeszcze nie smakowały tak dobrze, jak te, smażone przez Niego. Dlatego przedstawiam Wam dziś przepis na moją wersję placków z jabłkami, a raczej placków z jabłek. Poczęstujcie się.



Składniki (na 2-3 porcje):

  • 1 jajko
  • 1 i ½ szklanki  i 2 łyżki mąki pszennej (u mnie te 2 łyżki to mąka pełnoziarnista lub otręby)
  • 1 łyżeczka cukru
  • szczypta soli
  • ok. 150 ml mleka 
  • ok. 1 szklanki wody
  • 2 duże jabłka
  • olej do smażenia



Wykonanie:

  1. Jabłka dokładnie myję i kroję na plastry grubości ok. 0,7- 1 cm. Nie obieram ze skóry, dzięki temu nie łamią się pod ciężarem ciasta. Za pomocą łyżeczki lub nakrętki wykrawam gniazda.
  2. W misce ucieram żółtko z solą i cukrem, kiedy uzyskam gładką masę, wlewam mleko. Następnie partiami dodaję na zmianę mąkę i wodę. Na koniec stopniowo dodaje pianę ubitą z  białka. Nie traktujcie proporcji sztywno, ciasto powinno być na tyle gęste, by nie wszystko spłynęło z jabłek.
  3. Na patelni rozgrzewam olej. Krążki jabłek zatapiam w cieście i wykładam na patelnię. Najwygodniej robić to szczypcami. Smażę po kilka minut z każdej strony, aż będą rumiane. Odsączam na ręczniku papierowym.


Nam najbardziej smakują z dżemem, dziś padło na malinowy. Dobre połączenie J





Blogger chyba nie lubi tych placków, bo zmasakrował mi ich zdjęcia :( cóż, może następnym razem będzie lepiej


8.02.2014

Zdrowy start!



Tym razem szybko. Kolejny koktajl. Prościej się nie da :)

1/2 pomarańczy + 1/2 kwaśnego jabłka + 200 ml wody
Wszystko umieszczam w blenderze i miksuję do uzyskania "gładkiego" koktajlu. Pycha :)



1.02.2014

Mango-Pomarańcza-Cytryna



Jakoś trzeba przetrwać do wiosny. Już zdążyłam pogodzić się z faktem, że w Polsce co roku jest zima (nie zaskakuje mnie to jak drogowców:). Moje narzekanie nic nie zmieni, nie przywoła słońca i nie sprawi, że na rynku pojawią się soczyste kaszubskie truskawki. Ale spokojnie, zimą też da się żyć i to całkiem fajnie. Najlepsi pomocnicy? Ruch na świeżym powietrzu (wygibasy na macie w domu też nie zaszkodzą), dobre jedzenie i kolory!



Nie do końca rozumiem fenomen koktajli. Odnoszę wrażenie, że ludziom powiększają się oczy i wzmaga wydzielanie śliny na widok kolorowej substancji w kawiarnianych szklankach. Ja koktajle lubię, nawet bardzo, ale tych w kawiarniach unikam - nie do końca wierzę w "naturalność" składników.
Na szczęście przygotowanie takiego cuda jest proste jak konstrukcja cepa i każdy może zrobić go w domu. Dziś polecam Wam słodko-kwaśną bombę energetyczna. Zróbcie sobie.



Składniki (na ok. 400 ml koktajlu)

  • 1/2 mango
  • 1/2 pomarańczy
  • 1/2 cytryny
  • 200 ml wody mineralnej

Wykonanie:

  1. Obrane mango i pomarańczę kroje na cząstki i wkładam do blendera. Do tego wyciskam sok z cytryny i dolewam wodę. Wszystko miksuję na gładką masę i już!




Durszlak.pl