Nowy kraj, nowe miasto - nowa kawa. W planie wycieczki nie może zabraknąć tego punktu. I nie interesuje mnie tekturowy kubek na wynos. Podczas spacerowania po nowych uliczkach trochę obrażam się na kubki na wynos, choć na co dzień zawsze mi towarzyszą, szczególnie te wielokrotnego użytku. Chce usiąść w tym lokalu, przy tamtym stoliku, skosztować kawy z tego ekspresu, poczuć ten klimat, zasmakować w kawie, którą pija tubylcy a czasem polecieć standardem i zamówić zwykłe americano.
Tak było i tym razem, choć sposób spędzenia tego wyjazdu był nietypowy jak dla mnie i niewiele było w nim odkrywania nowych kulinarnych miejsc, to na kawę znalazło się miejsce. Teneryfa to królestwo kawy, pije się jej tam naprawdę dużo - tak przeczytałam w przewodnikach i przyznam, że moje oczekiwania wobec tamtejszej kawy były ogromne. Przeczytałam także, że tubylcy najczęściej piją cafe cortado (mocną małą kawę z odrobiną mleka), cafe solo, czyli espresso lub cafe con leche, czyli kawę z dużą ilością mleka.
Muszę przyznać, że Teneryfa trochę zawiodła moje kawowe oczekiwania. W mniejszych miasteczkach właściciele kawiarni idą na łatwiznę i często podają kawę z kapsułek. Nie żebym gardziła, te kawy naprawdę smakowały całkiem nieźle, ale idąc do kawiarni oczekuję czegoś więcej. Dużo lepiej było w większych miastach. Mocna, niezwykle intensywna, a jednocześnie aksamitna w smaku cafe cortado wypita w Santa Cruz de Tenerife zaspokoiła mój kawowy głód, podobnie cafe con leche podana w kawiarni tuż nad brzegiem oceanu.
Mam dla Was kilka kawowych kadrów. Zaczynam się obawiać, że fotografowanie filiżanek z kawą staje się moją obsesją...
Na początek hiszpańska klasyka - intensywne i kremowe cafe cortado |
Cafe solo |
Mój najczęstszy wybór - cafe con leche |
Klasyczne americano |